— Mieszkają, jak aniołowie na tej cudnej skale.
— A są czcicielami szatana. Bezwstydni! — zaśmiała się kobieta z tłumu.
Słowa te padły zimnym, twardym gradem na „tych dwoje z białej willi”. Ona uczuła bolesne ściśnięcie serca za profanację ich uczucia, on za spotwarzenie jej przeczystej bieli. Wziął ją pod ramię, przygarnął lekko i poszli pod górę do siebie. Poszli cisi, poważni, nie patrząc na gawiedź żądną żeru, nie słuchając jej bluźnierstw. Szli pod górę na swoją wyżynę, której gawiedź nie znała i nie rozumiała, przyzwyczajona do pospolitego piasku plaży. Nie mówili do siebie nic, tylko serca ich biły wzajemnem zrozumieniem się; ona oddawała mu swą czystą duszę, on ją koił potęgą swojej. Byli godni siebie.
Gdy znikli z oczu tłumu gdy owionęła ich woń róż, tych róż kwitnących w ich Edenie, on przykląkł przed nią i objął jej kolana. Dusza jego mówiła zda się przez drżące uczuciem usta.
— Kwiecie mój biały, perło moja, czczę cię, jak moje bóstwo, masz mię u swych stóp,
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.