w jedno oblicze. Szczęśliwy, gdybym ja potrafił tak cię zakląć w jakie wiekopomne płótno.
— Będzie szablonem, to co powiem — uśmiechnęła się — że zgoda, ale z tobą razem; niech nas kto zamieni w obraz mistrzowski i tak trwajmy wieki.
— Jeszcze nie teraz; nie mógłbym całować twych ust purpurowych, nie patrzyłbym w twoje oczy, szaleństwo ty moje. Łapinek twoich nie mógłbym całować i pieścić. Wolę narazie to, niż wieczne i sławne bytowanie w portrecie najświetniejszej galerji.
— Ja zaś nie słyszałabym twych wyznań. Życie nasze obecne jest tak piękne, takie górne i pełne ideału, nasza miłość jest tak szczytna, że jeśli to halucynacja, chcę skonać podczas jej trwania, jeśli istotna jawa, to los jest wielkim dobroczyńcą, że mię tak uwieńczył, że mię obsypał takim... złotym deszczem... — Spojrzałeś na mnie groźnie — dlaczego...?
— Zbyt ryzykowne zrobiłaś porównanie. Chyba rozumiesz...? Świadczy o tem twój rumieniec. Ależ nie chciałem cię zdetonować, moja ty arystokratko i estetko ducha. Łunę masz na
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.