— Tylko wynikłaby fałszywa synteza naszego sojuszu.
— A właśnie! Szczególnie ten jeden pokój. Czemu nie zadbałeś jednak odrazu o wyszukanie drugiego...? Czy już jest, czy przygotowują...?
— Niema, dziecino, pytałem... Nie mogłem wszakże robić o to awantury. Zresztą — chyba zasłużyłem na zaufanie. Co...?
— Tak, ale wiesz o tem, że nigdy u nas tego nie było.
— No więc pierwszy raz taki traf, przyznaję!
— Nic mie nie odczuwasz.
Spoważniał, ujął ją silnie za ręce. Popatrzał na nią z pod rzęs.
— Czy mówisz to serjo...? Czy dowody, które stale daję nie są dostateczne.
— Owszem, jednak ja proszę, abyś zaraz poszedł i zażądał drugiego pokoju
— Skoro go jednak niema w willi...? Zresztą... Słuchaj, czy jesteś dzieckiem czy silną kobietą...? Czy mi ufasz, czy nie...? Stawmy kwestję jasno.
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.