ponujące w swej grozie i żywiołowości, że ludzie oniemieli, ziemia zda się zdrętwiała.
A krater zionął i zionął ogniem.
Rozżarzona kolumna wybuchu odbijała się w zatoce, jak krwawy komin, zapalając na falach miljony kolców świetlistych. Od Neapolu płynął stłumiony szum ludzi, wylęgłych na brzegi, by podziwiać widowisko, może przerażeniem gnanych. Zatoka Neapolitańska zaroiła się mnóstwem łódek i barek, niby stadem białych mew spadłych na wodę. Fale wyglądały, jak pogięte złote blachy, obficie skropione krwią.
A krater tryskał i tryskał żarem.
Złudzenie optyczne było tak wielkie, że choć wulkan oddzielała zatoka i Kampania, u stóp góry leżąca, rozpylony huragan iskier spadał strugami jakby z nieba, prost na zaróżowione wille Sorrenta, na Neapol i okolicę. Czasem język ognia liznął w górę z krateru i znowu nikł w jego czeluści, czasem wypadł kłąb dymu sinoczerwonego i podkasany w pojedyńcze runo, wiał pod niebo, niesiony szalonym pędem. Huk podziemny ustał, słyszeć się dawały tylko jakby krótkie salwy wystrzałów z potwornej gardzieli chlusta-
Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.