Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/101

Ta strona została przepisana.

zdobywa się jednak na takie momenty jak ten dzisiejszy ze mną?... Coś widocznie w niej tęskni do innego życia, do ciepła rodzinnego, którego nie zaznała, lub już tak dawno nie odczuwała dokoła siebie, co zresztą mi sama wyznała, że każdy najdrobniejszy objaw mojej serdeczności wpływa na nią dodatnio. Jak okropnem musi być życie w takiej pustce duchowej... w takiej beznadziejnej ruinie wszelkich ideałów, wszelkich uczuć. Zapewne sama sobie wytworzyła taką atmosferę życia, lecz ten brak słońca i ciepła odczuwa teraz, na starość silniej i boleśniej. Takie jak jej modus vivendi nie nakarmi duszy. Gdy serce głodne, życie jest trucizną.




22. czerwca.

Dwa dni przewałęsałem się zwiedzając okolicę i znalazłem, że tylko lasy są tu bardzo piękne, jakich się już nie często spotyka. Istna puszcza drzew iglastych, kolosy dębów, potężne buki. Cóż za buki! Z rozkoszą zanurzałem się w ten labirynt drzew-olbrzymów idących zda się w nieskończoność. Nie było horyzontu, ani przedrzem, jeno zwarty kolumnowy gmach o zielonem sklepieniu.
Pomyślałem zgoła bezwiednie, że ten bór był Pobogów nie zaś Zatorzeckich, że oni są tu uzurpatorami, ja zaś potomkiem tych, których wyzuto z ojcowizny, których odarto z mienia na korzyść przybysza i jego rodu.