wił mnie w dziwną zadumę. I przyszło mi na myśl, że po tym borze chodził jeszcze pradziad Hieronim i mój dziad, gdy był młodzieńcem, że i te drzewa potężne może poznają we mnie prawnuka i wnuka tamtych.
I przyszło mi na myśl, że dziad mój i ojciec cierpieli wielki niedostatek na obczyźnie, przez tyle lat a ten las, ich dziedzictwo, szumiał tak samo jak teraz szumi poznając mnie.
Zdawało mi się, że sosny przemawiają do mnie i.... znowu usłyszałem głos: ten las jest twój.
Gdy powróciłem do parku, zapadł już wieczór. Zacząłem bezcelowo błądzić alejami, odwlekając powrót swój do pawilonu. Szum drzew parkowych był inny niż tamten w borze, inaczej przemawiał do mnie, ale dla czego, sam nie bardzo wiedziałem. Rozmarzył mię ten bór, może głównie dlatego, że zawsze szum potężnych sosen usposabia nieco tęskno.
Chodziłem po żwirowanych ulicach tam i z powrotem, kierując się jeno światłem błyskającem słabo z oddali, z oszklonej cieplarni. Byłem pewny, że to mdłe światełko przyświeca czułemu sam na sam Gabrjela z Weroninką. A może?... przypomniałem sobie jej słowa wczorajsze, rzucone mi na pożegnanie: „wieczorem w oranżerji“ — czyżby drugi wieczór oczekiwała mnie?... Ech! głupstwo! Weroninka przy swych instynktach i pożądaniach, kieruje się jednak praktyczną stroną życia i ten ostatni wzgląd zdolny jest nawet zagłuszyć w niej prawdziwy poryw zmysłowy. Ona „leci“ na Gabrjela tylko dla Krąża oczywiście, bynajmniej nie z popędu krwi, czego nawet nie ukrywa (może tylko przedemną) i celowo działa na Gabrjela zmysłami, wiedząc, że tem go trzyma. To wstrętne!
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/103
Ta strona została przepisana.