Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/106

Ta strona została przepisana.

A więc to tak!? Gabrjel mnie posądza?... O, dziękuję! podobna sytuacja nie uśmiecha mi się na przyszłość ani trochę.
Na razie nie wiedziałem co robić. Korzystając jednak z tego, że oni oboje oddalili się w głąb parku, zawróciłem spokojnie w stronę naszego pawilonu i oto jestem w swoim pokoju. W pół godziny potem przyszedł do mnie Gabrjel. Wypytywał mnie o wrażenia z wycieczki i był tak drobiazgowy w pytaniach, jakby chciał się upewnić ponad wszelką wątpliwość, że nigdzie więcej nie byłem i z nikim się nie widziałem.
Gdy się dowiedział, że jutro wybieram się na nową wycieczkę, spytał skwapliwie czy potrzebuję koni. Odczułem, że pragnie wiedzieć dokładnie dokąd zamierzam się udać. Przyszła mi łobuzerska myśl do głowy. Podziękowałem mu uprzejmie, zapewniając go, że znowu popłynę łodzią, w drugą stronę Krąża i, zapewne późno powrócę, a może nawet przenocuję na leśniczówce, pod Zatorami.
Gabrjel zaniepokoił się.
— Jakto, nie wrócisz na noc do domu?....
— Lubię las w nocy, gdyż przypominają mi się moje myśliwskie peregrynacje.
To trochę uspokoiło Gabrjela, może nareszcie odwróci odemnie swoje niesympatyczne podejrzenia?
Tego właśnie pragnę.