chała sennym omdlewającym bełkotem fal. Woda ciemna, jak oksydowana stal, unosiła moją łódź na swej płynnej szarfie, powoli oddalając mnie coraz bardziej od Krąża. Gdy wreszcie z obu stron rzeki spiętrzył się bór czarny, przepaścisty, doznałem złudzenia, że płynę w podzwrotnikowej okolicy w dziewiczym borze, na murzyńskiej pirodze. Parna noc, pełna gorących podmuchów, dopełniała złudzenia. Wrażenie było tak silne, że oddałem się mu z rozkoszą. Rozmarzyłem się zupełnie.
Jak to było dawno... dawno!... Las dziewiczy, polowania, chaty murzyńskie, placki z tłuczonego przez czarne piękności manioku, niebezpieczeństwo dżungli, urok tej bajkowej strefy, gdzie ziemia spieczona słońcem nie przestaje tworzyć cudów roślinnych, gdzie kwiaty i trawy wyrastają na wysokość człowieka, chowając w sobie co krok śmierć dla niego.
W pewnej chwili zapaliłem papierosa, składając wiosła bezczynnie, lecz fala zaczęła mnie znosić w kierunku powrotnym, wiosłowałem tedy dalej. Wreszcie po zakręcie rzeki i małej zatoce poznałem ów brzeg, który mnie wtedy zachwycił. Spojrzałem na zegarek, była jedenasta. Dokądże dopłynę i gdzie się oprę? — myślałem mętnie.
Noc stawała się coraz jaśniejsza i cieplejsza, czasem nawet fala nagrzanego powietrza jak z jakiegoś niewidzialnego pieca w lesie uderzyła swym gorącym oddechem, owiewając pożarem moje chłodne czoło.
Czułem wtedy żywszy obieg krwi w żyłach, a taki śmigający dreszczyk jest przyjemny, ale niebezpieczny — budzi pożądania.
Wprawdzie w tej puszczy z obu stron rzeki, nie grozi żadne niebezpieczeństwo ani nikomu odemnie, ani
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/108
Ta strona została przepisana.