Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/114

Ta strona została przepisana.

upiora. Jestem Pobóg, ale żywy i nic z Krążem nie mający wspólnego, bo zaledwo od tygodnia tam mieszkam i już prędko opuszczę ten, istotnie zaczarowany zamek. Jestem bardzo rad, że w swojej, również przypadkowej wycieczce na rzekę, spotkałem towarzyszkę. Bądźmy przeto jak pątnicy zbłąkani w puszczy, którym wesoło i dobrze. Zabieram się do rozpalenia wielkiego ogniska...
— Ja panu pomogę, urządzimy olbrzymi stos! — zawołała nagle rozweselona, z ożywieniem.
Trochę po omacku szukaliśmy suchych gałęzi. Obłamywałem susz z niskich odziomków jodeł i wkrótce zapaliłem stosik. Ona rzuciła nań również sporą więź chróstu, buchnął duży płomień, rozjaśniając na kilka metrów przestrzeń przed nami.
Panna Teresa krzątała się żwawo i ciągle podsycała ognisko. Była ożywiona, swobodna i bardzo miła. Wysoka, smukła, ale nie chuda, zgrabna, w ruchach dziwnie harmonijna i proporcjonalna. Śliczne ciemne oczy ocienione ładnie, wdzięczyły się mimowoli; ale nie było w niej kokieterji robionej, lecz naturalny porywający wdzięk. Ubrana w ciemną lekką sukienkę, za całą ozdobę miała białą i świeżą szyję, ładnie wychyloną z wycięcia sukni, oraz czerwoną, kwiecistą chusteczkę, osłaniającą włosy. Jest szatynką. Nie jest piękną klasycznie, lecz bardzo przystojną, a przedewszystkiem niesłychanie uroczą w swym naturalnym wdzięku. Może mieć dwadzieścia lat najwyżej. Usta soczyste jak świeże jagody, uśmiechały się tak cudownie i tak zaraźliwy był jej wesoły śmiech, że doprawdy czułem się podniecony i sam nie wiem, dlaczego szczęśliwy. Rozbawiliśmy się przy ogniu jak dzieci. Wtem ona załamała ręce komicznym gestem i zawołała: