Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/118

Ta strona została przepisana.

W pewnej chwili, gdy po jakiemś zdaniu umilkłem, panna Teresa rzekła swym niskim, miłym głosem:
— Od czasu, gdy znam tę okolicę, przebywając w Porzeczu, zawsze słyszałam, iż Krąż jest Pobogów. Zatorzeckich nazywają tu uzurpatorami. Pana Gabrjela Zatorzeckiego widziałam parę razy z daleka; jest niesympatyczny. No, a tak zwaną babcię Gundzię, której się wszyscy boją i nazywają jeszcze Herodem w spódnicy, ja uważam przedewszystkiem za bardzo nieszczęśliwą kobietę. Zdaje się, iż życie nie szczędziło jej bólów i trosk. Mam wrażenie, że przyczyną tego jest jakiś straszny ciężar moralny, który ta kobieta dźwiga przez całe życie.
— Jak ją pani świetnie scharakteryzowała! — zawołałem, zachwycony przenikliwością młodej dziewczyny. Poczem zwierzyłem się jej ze swoich spostrzeżeń co do babki Gundzi i z tego, że mnie zaszczycała większemi względami niż innych, co przypisywałem mojemu odnoszeniu się do niej.
— Tak, to możliwe, lecz panią Zatorzecką uważają tu jednak za bardzo przebiegłą osobę, więcej... za chytrą, której uczucia są zawsze retuszowane własnym interesem i korzyścią. Może przeto?... Nie chcę jej posądzać.
— Rozumiem panią. Może babce chodzi o zjednanie mnie dla siebie, gdyż poczuwa się do winy wobec mnie, jako Poboga? Ale ja wszak nie występuję z pretensjami.
— A właśnie wtedy pani Zatorzecka wykazałaby prawdziwe oblicze. W każdym razie obecność pana w Krążu nie sprawia jej zapewne zbytniej przyjemności. Przepraszam, że pana może rozgoryczam, ale mówię tylko to, co mi na myśl nasunęło pańskie opowiadanie.
— To słusznie, pani ma rację, gdyż czuję się wogóle w Krążu intruzem i dlatego... wkrótce stąd wyjadę...