Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/131

Ta strona została przepisana.

jadek, największe zapały i pragnienia. Szczególnie względem kobiet doznawałem często podobnych objawów, stawały się one zawsze klęską moich zachwytów. Zawsze ironja tkwiąca we mnie, jak żądło w szerszeniu, choćbym o niej chwilowo zapomniał, przypominała mi o swojem istnieniu zjadliwem ukłóciem, budziła moją czujność, zaostrzała uwagę. Raz ocknięta rozrastała się jak pasożyt i czyniła w uczuciach moich wyłomy przerażające. W kobietach naprzykład, które mi się podobały, odkrywała z niepojętą zręcznością najbardziej ukryte skazy. Ach, nietylko na tem polegała jej złośliwość, bo jeszcze szydziła z mojej krótkowzroczności, z mojej wiary w daną kobietę. Wpływ tego żądła bywał zawsze jednakowy, ujemny i kategorycznie niweczący.
Czy i teraz będzie to samo?
Dotąd ironja śpi przyczajona. Jak skazaniec czekam zbudzenia się w mej duszy ironji i samokrytycznego sarkazmu, który jest jadem tejże ironji. Więc tymczasem marzę o Tereni, swobodnie... szczęśliwy.
Wycieczka nasza skończyła się inaczej niż pragnąłem. Gdy słońce było już wysoko, ujrzeliśmy wielką łódź, naprzeciw nas, oczywiście z Porzecza. Stryj Tereni, Orlicz, z dwoma wioślarzami, płynął na poszukiwanie bratanicy. Radość i szczęście na twarzy Orlicza, gdy ujrzał Terenię zdrową i bezpieczną, oraz ich obopólna serdeczność, uświadomiły mię łatwo, jak ona jest w domu kochaną. Wyjaśnienie Tereni jeszcze bardziej rozpromieniło oblicze obywatela, lecz moje nazwisko zrobiło na nim wrażenie, aż nadto znane mi już z Krąża, w tym wypadku może mniej jaskrawo uwydatnione, bo zaprawne pewną rezerwą i jakby podejrzliwością tego gentlemana. Zabrano mi Terenię. Orlicz, dziękując mi za