Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/14

Ta strona została przepisana.

dbale. W każdym razie sławetny Hieronim Pobóg z Krąża był twoim i moim pradziadem.
Ponieważ zwróciliśmy na siebie uwagę publiczności, zaproponowałem przejść do fumoiru. Gabrjel znowu machnął ręką z lekceważącą miną.
— Poco?.... jesteśmy tu przecie u siebie. Siadaj, kuzynie porozmawiamy.... Pobóg?.... no!! a to spotkanie!! pisnął falcetem.
Gdy mu przedstawiłem kolegę, przywitał go niechętnie, po chwili znowu siedział, jak zastygły wsłuchany w tony orkiestry.
Zdawało się, że o nas zapomniał, ale gdy Ganiewicz wypowiedział jakieś słowo za głośno, syknął i z pod dłoni, zakrywającej oczy, wykrzywił usta drażniącym grymasem niezadowolenia.
Po skończonem przedstawieniu poszliśmy razem do restauracji. Gabrjel jadł dużo i zachłannie pił wódkę i wino, bębnił po stole palcami, nucił uwerturę z opery, impertynencko przyglądał się kobietom. Wogóle zachowywał się krzykliwie pomimo, że.... milczał.
— Jakiś dobry numer — szepnął mi kolega.
Porozumieliśmy się mrugnięciem. W pewnej chwili Gabrjel położył rękę na mojej dłoni i rzekł z uśmiechem prawie dziecinnym:
— Roman, jedź ze mną do Krąża, wszak nie znasz Krąża? Poznasz Krąż a i to coś warte. Jako zabytek jest on ciekawy. No, babkę Gundzię także poznać warto. Pojedziesz?
— Pojadę — odrzekłem bez namysłu.
— Wyjeżdżam jutro rano.
Powiedziawszy to, znowu jął się rozglądać po sali i bębnić długiemi chudemi palcami po obrusie, zimny,