Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/150

Ta strona została przepisana.

ską, garnącą się do niej z zaufaniem, bez sztucznych efektów, z jakiemi odnosili się do wielu panien innego pokroju. Na mój ukłon głęboki błysnęła promiennym uśmiechem i żywo podała mi rękę, jak dobremu przyjacielowi. Na swoją korzyść zauważyłem łunę rumieńca jaskrawszą, iskry w oczach złote, gorące i mimowolne, odruchowe pochylenie się ku mniej całej postaci, gdym uścisnął jej rączkę może zbyt mocno. Powitanie nasze musiało mieć w sobie jakieś cechy znamienne, bo szczególniej panny zwracały na nas nieustanną uwagę. Mnóstwo panien i pań mniej lub więcej pięknych, lecz przeważnie dorodnych, zapełniło dużą salę, zdobiąc ją uroczyście. Wspaniałe stroje, u mężatek wytworne klejnoty, ogólnie dużo swobody, lecz w najlepszym tonie, wytworzyło wkrótce nastrój niesłychanie miły i ochoczy. Z Jurkiem Strzeleckim przypadliśmy sobie odrazu do serca. Zamiłowanie do koni było tą pierwszą spójnią, na której spotkaliśmy się i zrozumieli.
Widziałem, że oczy Strzeleckiego zbyt często biegną za Terenią i że spogląda na mnie z niepokojem. Czyżby już przeczuł?...
Zaprosiliśmy się wspólnie ze Strzeleckim na polowania jesienne. On do Uchań przyjedzie na zające, lisy i kuropatwy, ja do Nowosiółek na łosie, jelenie, dziki, wilki, rysie... Bagatela!...
Zabawa była huczna, zebrałem dużo obserwacji z tutejszego towarzystwa. Orlicz jest imponujący w roli gospodarza domu. Potrafi utrzymać ton odpowiedni, a bez sztucznej pozy. Pani Orliczowa, matka Tereni, stanowi wyborny akord tej harmonji. Terenia jest złotym promieniem oświetlającym i ogrzewającym, to już stwierdziłem dawniej.