Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/17

Ta strona została przepisana.

rych pergaminów, ksiąg o pożółkłych, zapylonych kartach i grzbietach poszarpanych przez myszy. Wiem, że śnię i czuję wyraźnie duszny zapach stęchlizny Postać z portretu patrzy na mnie nakazującym wyrazem oczów z taką mocą woli, że drętwieję. Nagle wszystko się rozwiewa, ginie jakby we mgle, zostaje sam nad wielką, czarną wodą, płynącą wartko i patrzę na zamek ponury. Widzę uparcie mężczyznę z portretu, dającego mnie jakieś niedosłyszane rozkazy. Kilkakrotnie śniłem to samo i nigdy do żadnego wniosku dojść nie mogłem. Nic podobnego nie widziałem w życiu, nikt mnie tego nie opowiadał. Te obrazy są mojem własnem przeżyciem sennem, które mię zawsze przejm uje szczególnym dreszczem. Gdy o tych snach opowiadałem ojcu, zacinał usta i milczał. Widziałem, że mu to robiło dużą przykrość.
— Senne głupstwa — odpowiadał najczęściej.
Po tej nocy majaków, tak mi już znajomych, ocknąłem się późno. Niepokój, nieodłączny następca owego snu, zawisł nademną jak pająk i snuł i omotywał moją duszę kokonem melancholji, nieznanej mi dotąd nigdy. Nie pojadę do Krąża! — strzeliła myśl nagła — myśl niepokojąca.
Poco wałęsać się po jakichś kuzynach, o których milczy rodzina?
Gabrjel, dziwadło jakieś, poco mi to wszystko!?....
Byłem zdecydowany pozostać, pomimo, że podświadomie odczuwałem niesłychany poryw do tej podróży.
— Nie pojadę!... ani myślę! Wracam do Uchań.
Z tak bogobojnem postanowieniem pojechałem ale... do Krąża.
Podczas podróży koleją rozmowa moja z Gabrje-