lestwo ich pod Krążem, właśnie tu przy parku“. Od słowa do słowa, ciągnąc zręcznie za języki chłopów, dowiedziałem się, że: — „Porzecki dziedzic, to doskonały pan, wielce sprawiedliwy dla ludzi, ale pychę swoją ma i dlatego się jego ludzie boją i sąsiady ogadują za oczami, a przed nim kłaniają się grzecznie... Starsza pani, bratowa dziedzica, to święta pani, pewnie prosto do nieba pójdzie, bo się ciągle modli, spowiada, pości, rozdaje biednym jałmużnę i wspomaga kościoły, córeczkę jedyną na zakonnicę oddać chce, ale panieneczki szkoda byłoby za kratę, choć dobra nad miarę i sama ludziom do serca idzie, wielce gospodarna, sławne robi miody, sławne kwiaty hoduje. Chcą ją wydać za mąż za młodego pana Orlicza, co jest dochtór zagraniczny i trupy kraje, zamiast jak syn dziedzicowy gospodarować na roli, jak Bóg przykazał. A jak do Porzecza przyjedzie, to na spacer idzie, w książkę nos wetknąwszy, tak i w bajorę ci wlezie, nie widziawszy, że woda“.
— A panienka mu przychylna? — spytałem obojętnie, przeglądając raki i czując jednocześnie całą niestosowność pytania.
— Gdzieżby tam! — odpowiedział stary rybak. — Ona to ptaszka majowa, co lata a wesoło ćwierka do słońca, a on jak sum zawsze zasumowany chodzi, bez żadnej wesołości. Gdzież taki mąż dla panieneczki słonecznej?...
To ostatnie określenie ze wszystkich pochwał dla Tereni najbardziej mnie zachwyciło. Ona jest istotnie słoneczna i dlatego, że jest taka, nie oddam jej nikomu.
Zaledwo pożegnałem rybaków i oddaliłem się od nich, obserwując piękny widok ognisk na czarnej rzece, gdy z drugiej strony parku podszedł do rybaków stary
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/176
Ta strona została przepisana.