Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/177

Ta strona została przepisana.

Bogdziewicz z jakimś chłopem. Zdaleka usłyszałem ich djalog:
— Był tu młody dziedzic?!
— A był, onże i prawy nasz pan, prawy dziedzic Krąża i całkiem inszy jak Gabrjel, gdzie milszy!
— Jonże Pobóg, to wiadomo, że pan z panów, to gdzie tam Gabrjelowi do niego się równać! — zaśpiewał Bogdziewicz miejscowym djalektem.
— Coże gadał?...
— A rozpytywał o wszystko łaskawie, wiadomo ciekawy swojego dziedzictwa. Krzepa mówił, że młody pan na lesie się zna i ze strzelbą on majster. Słychać, że jemu w oczko wpadła panienka z Porzecza. Ot, niechby ją wziął, pasuje akurat dla niego!
— Tak już wtedy raj byłby na Krążu — wtrącił inny rybak.
— Jonże Pobóg, jemu większa pani na żonę potrzebna — znowu Bogdziewicz zaakompanjował śpiewnym basem.
Ktoś mu odpowiedział krzykliwie:
— Tak czemuż Gabryjel jeszcze tu siedzi? żenić się ma, słychać, z ogrodniczką. Stary Ślaz jak indor napuszony już chodzi...
— Tfu! — splunął Bogdziewicz. — Nie daj ty Boże, z Iwana — pana! Ale tego i nie będzie, żeby Ślazówna dziedziczką Krąża zrobiła się, na to on nie pozwoli, jak Bóg w niebie, tak nie pozwoli.
— Kto taki? — spytały przyciszone, trwożne głosy.
— Jonże, stary jaśnie pan Pobóg — Hieronim.
— Boże, zmiłuj się... — usłyszałem przerażone szepty.
Ubawiony serdecznie tą sceną, rozmyślałem o tej