Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/18

Ta strona została przepisana.

lem z początku obojętna, ułożyła się mniej więcej tak: prosiłem go, by mi opowiedział coś o Krążu.
— Krąż?.... stare zamczysko, pamięta Batorego.... Ot, ruina!
Słowa te uderzyły mię w mózg jakby taranem.
— Prawda! prawda! — wykrzyknąłem — w Krążu jest zamek!.... zapomniałem o tem.... to ciekawe!....
— Dlaczego ciekawe? — zdumiał się Gabrjel, zrywając monokl z oka. — Główny korpus zamku nie zamieszkały, tam.... straszy.
— Żartujesz Gabrjelu.
— No, babkę Gundzię wystraszyło z zamku to coś, co tam łazi i czegoś szuka.
— Któż to.... łazi?....
— Ach ja nic niewiem. Gundzia, Korejwo, hetmanówna Chmielnicka, nawet nieśmiertelny Paschalis widują jakiegoś księdza z papierami, portret Hieronimka wyłazi z ram, wyobraź sobie, ten Katon rodzinny ukazuje się na krużganku w postaci truposza i wygraża maczugą, podobno Zatorzeckim.
Drgnąłem.
— Portret występuje z ram? To jakaś legenda?... Za cóż by groził Zatorzeckim?
— No, o to trzeba się spytać Gundzi. Ona się najwięcej obawia tych strachów, zapewne rozumie co to wszystko znaczy. Coś tak zbladł nagle? — zapytał patrząc na mnie badawczo.
— Och!... nic! dziwnie nazywasz babkę — rzekłem, aby coś rzec słowami jego istotnie wstrząśnięty.
— Tak się utarło, wszyscy tak babsztyla tego nazywają. Gdy poznasz tę chodzącą dżumę...
Doznałem przykrego niesmaku i spytałem, przery-