Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/180

Ta strona została przepisana.

wód, że byłem dla nich niebezpieczny, czyli, że moje nadzieje co do niej nie są płonne. Odczułem dobrze serce mojej drogiej dziewczyny i nie dam go sobie wydrzeć, pomimo wszelkich machinacji.
Ale dlaczego ona pozwoliła tak sobą pokierować, czy jest bierna czy też kryje się w tem coś jeszcze, o czem narazie nie wiem?
Będę wiedział, muszę!
Jestem dziś rozdrażniony niebywale, nie mogę nawet wrażeń swoich notować. Zostawiam to do jutra o ile nie wyjadę z Krąża. Stracił on dla mnie cały urok, wieje tu dokoła pustką.
Nie zapomnę wyrazu oczów Orliczowej, gdy na moje pytanie: dokąd wyjechała Terenia? i na prośbę dość kategoryczną o jej adres — odrzekła, składając ręce błagalnie.
— Niech pan nie mąci jej spokoju, niech pan nie idzie za popędem chwili... znacie się tak mało, że zapomnienie nastąpi łatwo i bez obopólnego żalu.
Ona miłość moją nazywa „popędem chwili?“... głupia baba! Powoli... jest matką Tereni i zdaje się bardzo kochaną. Czyżby jej wpływ przeważał nad uczuciem dla mnie? Wyznałem przed matką zamiary swoje względem Tereni, zapewniłem ją dość szorstko, że to nie „chwilowy popęd“, lecz miłość prawdziwa. Gdy mnie pytała, prosząc jednocześnie, czy nie będę narzucał się Tereni i prowokował jej swoją miłością, odrzekłem stanowczo i dałem słowo honoru, że jedynem dążeniem mojem będzie odszukać Terenię, zdobyć ją dla siebie i dać jej szczęście.
Załamała ręce rozpaczliwie.
— Przed nią są inne przeznaczenia, inne losy... — jęknęła.