Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/181

Ta strona została przepisana.

— Los i przeznaczenie panny Teresy leży w jej własnej woli i w jej sercu... do którego będę kołatał wytrwale i usilnie.
To były moje ostatnie słowa w Porzeczu. Z Orliczem pożegnałem się sucho. Na jego kurtuazyjną retorykę odpowiedziałem głębokim ukłonem, musiało to jednak wyglądać na wyzwanie, bo Orlicz zesztywniał.
Dziś wieczorem zaręczyny Gabrjela. Czynią się przygotowania. Ma być bankiet dla oficjalistów i służby ze wszystkich folwarków. Dziewczyny wiją wieńce, by ubrać niemi pawilony. Orkiestra z sąsiedniej osady ma przygrywać podczas kolacji. W lewym pawilonie będą tylko miejscowi domownicy z papą Ślazem jakoby.
Czy babka wytrzyma tę próbę? Wątpię czy będzie obecna. Nie widziałem jej od piątku, gdyż zamknęła się u siebie nie chcąc widzieć nikogo. W całym dworze znać przygnębienie wyraźne. Jakaś wroga cisza tu panuje i tłoczy. Spotkałem w parku Chmielnicką, szła zapłakana a na zapytanie, co jej jest, odrzekła z nowym wybuchem łez:
— Będzie jakieś nieszczęście! Starsza pani jak noc, modli się i po całych godzinach leży krzyżem przed krucyfiksem. Pan Gabrjel to zły człowiek. Bóg go skarze za nieuszanowanie starości babki.
— Skoro kocha prawdziwie tę dziewczynę....
Byłem nieco względniejszy co do jego miłości dla Weroninki. Ale Chmielnicka miała inne zdanie.
— Kto niema serca, ten kochać nie potrafi, proszę a już co ta sroka, toż wiadomo, zamarzyło się być dziedziczką na Krążu. Ona już dziś wyśmiewa starszą Panią i pana Gabrjela, tylko on w ślepocie swojej tego nie widzi. Zobaczymy tu jeszcze różne dziwy z tą nową...