Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Krąż przepadł, to już ostateczna ruina! Po mojej śmierci Ślazy zawładną Krążem, tego się doczekałam, ruiny Krąża i czarnej niewdzięczności wnuka.
Gdy broniłem słabo Gabrjela, ofuknęła mnie ostro.
— Daj spokój! Daj spokój! Wiem, że takim jak on nie potrafiłbyś być... Gdybyś nawet podobną gęś prowadził do ołtarza, to jeszcze umiałbyś szanować starość babki, która, tak jak ja Gabrjelowi zastępowałaby ci matkę. Gabrjel miał pięć lat, gdy stracił rodziców, a ja byłam dla niego opieką jedyną i czułą. Ale gdy dorósł...
Chwyciła się za skronie i zajęczała boleśnie.
— Nigdy nie skończony ciężar życia, wieczysta męka istnienia... a... a... dosyć tego, dosyć, dosyć!...
Tyle było w jej głosie rozpaczy, tyle bólu i taki ogrom nędzy malował się na jej suchej zoranej twarzy, że przyklęknąłem przy niej i ręce jej przytuliłem do ust. Uspokajałem ją, już nie pamiętam jak, bo jej rozpacz poruszyła mnie głęboko. Na myśl, że ta kobieta arbitralna i rządząca Krążem od szeregu lat, może być teraz pod tyranją Gabrjela i takiej dziewki, jak Weroninka, doznawałem przykrego uczucia. Chciałem choćby tą chwilą serdeczności złagodzić jej rozdrażnienie.
Nagle jakaś wrzawa na frontowym dziedzińcu poderwała nas na nogi.
W pokoju panował lekki mrok od nocnej lampy.
— Co się dzieje?! — krzyknęła staruszka, wbijając we mnie otchłanie czarnych oczów, pełnych przestrachu.
— To zapewne biesiadnicy wznoszą okrzyki...
— Okrzyki? — powtórzyła — jakie okrzyki?...
— No... wiwaty!
— Zwariowałeś! Nie! niemożliwe!...