Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/199

Ta strona została przepisana.

trzał na mnie zgnębiony okropnie, był szarożółty na twarzy a w oczach miał bezbrzeżny strach i mękę. Odczułem, że odgaduje takie stany swoje, lecz nie zdoła ich określić. Czyli, że jak przeczuwałem, był on wtedy, w korytarzu pogrążony w jakiejś silnej hypnozie.
Nie zdradziłem się, oczywiście, że nocowałem w zamku. Teraz zapowiedziałem mu, by nie powstawał z łóżka i nie ważył się mnie przeszkadzać, gdyż idę dco bibljoteki. Ucałował moją rękę ze łzami i rzekł błagalnie:
— Szukaj, jasny panie nasz, szukaj testamentu? czas nadszedł. Ja to czuję. Duch starszego pana i duch księdza mi to objawiają, ich pokuta skończy się, gdy znajdziesz testament!
Idąc do bibljoteki sprawdziłem raz jeszcze główną salę i krużganek. Tu żadnego oszustwa materjalnego być nie mogło, zresztą stan Paschalisa, wtedy w nocy mógł wiele tłomaczyć, o ile takie objawy dadzą się tłomaczyć w ogóle.
W bibljotece obejrzałem zegar, stwierdzając, że podczas mojej nieobecności nikt go nie ruszał. Szafka stała już w cieniu, napis był prawie niewidzialny. Zastanowiłem się teraz jak postępować, by zegarowi przy odsuwaniu rzeźby, nie podobało się znowu ryknąć na cały Krąż.
To by mi dogodził!
Nikt by tu nie przyszedł prócz Paschalisa i Krzepy, za to ręczę ale wolałem, by antyk milczał.
Zacząłem tedy odsuwać rzeźbę wolno, delikatnie i z ogromnemi ostrożnościami. Szło wybornie. Szczyt szafki wysuwał się gładko ku przodowi, odkrywając jak przypuszczałem, głęboką skrytkę pod sobą. Raz brzęknęły sprężyny zegara, lecz prócz jękliwego odgłosu maszynerji