Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/225

Ta strona została przepisana.

— Gdzieś był? — spytała ostro.
Zapłonąłem z gniewu.
— W Łuczycach i Kniażynie — odrzekłem sucho.
— Pocóż w Łuczycach?
Ponieważ nie tłomaczyłem się zaraz, babka dodała dużo łagodniej:
— Minąłeś się z depeszą do ciebie.
Ognista myśl zajaśniała mi w mózgu.
— Może od Tereni?
Pobiegłem do siebie. Depesza była z Uchań. Ojciec mnie wzywa. W tonie tekstu odczuwa się zdenerwowanie... Sprawy gospodarcze to, zdaje się pozór, między wierszami brzmi wymówka za... Krąż... Jednak wezwanie naglące... A Kraków??...
Będę miał wszakże Warszawę po drodze, lecz do Uchań muszę zbaczać. I co ojcu tak nagle może na mnie zależeć? Psuje mi cały plan. Babka coś podejrzywa, może to podszept sumienia? Ha! — możemy się więcej w życiu nie zobaczyć, będzie to dla niej ulgą, zapewne...
Jest w mej duszy jakiś niepojęty zgrzyt, coś niby żal... Żal Krąża, gdzie przez te cztery tygodnie tak wiele przeżyłem... i... żal babki Gundzi... Pomimo wszystko, mam dla niej sentyment... Żal Paschalisa, Krzepy, zwłaszcza tego dziada właśnie i, puszcz, lasów bezmiernych, rzeki już kochanej, pośredniczki mojej w spotkaniu z Terenią. Nie! ja tu jeszcze wrócę... może z nią?...
Kocham cię tak bardzo, ty moja!... Usłyszałem jakby sercem jej ciche słowa z zaczarowanego walca w Porzeczu, gdy na zapytanie moje, co widzi w moich oczach, odrzekła: „moc upiorną!“ — a potem te ostatnie, po mojej wymówce, że jestem dla niej Pobogiem z Krąża..... Nie! Roman Pobóg, to wystarczy“. Ile uroku było w tych