Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/247

Ta strona została przepisana.

rozpaczliwych przeczuć. A jeśli ona weźmie za letkiewicza... kokieta, bałamuta, farmazona, rządzącego się chwilą fantastę?... Szarpałem się w sobie jak zwierz w klatce. Pędzić za nią, odnaleźć, odebrać ją dla siebie! Zapomnieć o Uchaniach, o obowiązkach, byle ją odszukać...
Jest to na razie niepodobieństwem! Ale trzeba wierzyć we własną gwiazdę szczęścia i nie pozwolić jej zagasnąć.
Wobec tego:
— Erzherzog Karl! — zawołałem do szofera.
Pierwszym pociągiem opuszczam Wiedeń. Ile czasu zostało? — spytałem portjera.
Psiakrew, spóźniłem się! Gdyby nie marzenia na schoenbruńskich niwach, byłbym już w expresie, teraz trzeba czekać do rana.
Zabrałem się do pamiętnika i oto już srebrzą się okna.... Noc uleciała na jaskrawych skrzydłach hulanki, ku mglistym błękitom mojej tęsknoty.
W drogę!...




Sławohora, 24 lipca.

Otaczają mnie puszcze leśne Beskidów.
Przeczystość powietrza odurza.
Płuca nie mogą nasycić się tym rozkosznym aromatem, który już niewiadomo skąd płynie: z nieba, z ziemi, z ziół, czy z lasów. Wszędzie wyczuwa się tu siłę kos-