Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/259

Ta strona została przepisana.

niej posądzenia moje, lecz z jej zmieszania i z tej widocznej gry, którą łatała moją domyślność, zrozumiałem, żem się nie omylił. Utwierdziłem się tylko w mniemaniu, że lepiej być czasem bezczelnym satyrem, niż powiedzieć głupiej kobiecie pospolity komplement... Taka bowiem gęś zarozumiała przyjmie za najlepszą monetę najbardziej wytarty liczman salonowej uprzejmości.
Pal ją djabli zresztą! Życzę jej, by dostała mniej wrzaskliwego męża, bo w przeciwnym razie narodzą się im gramofony.
Rozstaliśmy się z panną Renatą jak dwoje przyjaciół, złączonych tajemnicą.
Gdy się dowiem, gdzie Teruś mój najdroższy, jadę tam natychmiast... Ba! Albert!... Musimy spojrzeć, sobie w oczy, czcigodny eskulapie... nie lubię dwuznacznych sytuacyj... I... uważasz, najzacniejszy molu, gdy papo musi cię popychać do panny, bo sam nie masz inicjatywy, tedy nie przystoi tobie włazić w drogę komarowi.
Jestem głupiec! Skądże ja wiem, kim jest właściwie ten Albert... Może to tuz pierwszej klasy?... Cierpnę, dali bóg! W każdym jednak razie ustępującą przed nim dwójką nie będę!




Uchanie, 30. lipca.

Wczoraj powróciłem do domu i zastałem wszystko dobrze, nie według logiki Kuby, lecz istotnie. Ojciec zdrów, Kalinowski, rekonwalescent, stangret i pastuch mają się lepiej, Guniewicz gospodaruje z zapałem.