Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/268

Ta strona została przepisana.

— W czepku podwójnym rodziłeś się, biesie jeden? — wrzeszczał mi nad uchem, gdyśmy szli drogą leśną, prowadząc konie za uzdy.
Wracaliśmy od żniwa, gdzie istotnie widziałem znowu jasne, pokorne oczy Lodzi, utkwione we mnie, pytające, pragnące i bolejące nad moją obojętnością. A Ganiewicz pochłaniał ją wzrokiem tak zachłannym, że mi się śmiać chciało. Uspokoiłem go, że Lodzi nie przysięgałem wierności, ani też ona mnie, przynajmniej bez mojej wiedzy, nie mogę jej przeto... oddawać, jako rzecz lub przedmiot. Jeśli zaś tak bardzo ją sobie upodobał, nikt mu nie broni starać się o jej względy. Zapytał mnie wtedy, czy mam duże zobowiązania... Na to już parsknąłem śmiechem...
— Cóż ty się chcesz z nią żenić, czy co u djabła? Po co ci moje zwierzenia tego rodzaju?
Ganiewicz stropił się nieco.
— Bo widzisz, ta dziewczyna, taka niewinna... więc skoro ty byłeś pierwszym, który ją...
— Skądże przypuszczasz, że byłem pierwszym? Ona ci tego chyba nie mówiła?...
— Nie pytałem jej o to — pytam ciebie.
— Więc słuchaj! — zawołałem z niesmakiem. — Jeśli znasz obyczaje, panujące w starożytnej Romie, choćby z „Quo Vadis“, tedy wiesz, że dziewczętom istotnie jeszcze dziewiczym, bielono nogi wapnem, gdy je wystawiano na rynek niewolnic. Otóż ja nigdybym po taką, dla własnej zabawy, nie sięgnął — rozumiesz? bo mi na to nie pozwala moja etyka. Skoro taki kwiat wiejski nie może się stać moim na zawsze, do czego zresztą nie mam ani powołania, ani pragnień, przeto pączki nie-