Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/270

Ta strona została przepisana.

cem wesela i dziewiczego uśmiechu. Ale ona posiada również i wdzięk illustrujący jej czysto zmysłowe ponęty kobiece. Tchnie urokiem duszy i serca, czarem wewnętrznych walorów, lecz i upaja narkotykiem rozkosznych obietnic... Ona przepala płomieniem, bezwiednie i nieśmiało w niej gorejącym, który zdradza się zapałem, entuzjazmem i bujnością życia, jakie w niej wre.
To kobieta, towarzyszka, żona, kochanka... O takiej marzyłem, by przy cennych zaletach na żonę i matkę posiadała w sobie zalety rozkosznej kochanki, by przy powadze myśli, uczuć i inteligencji, łączyła w sobie bogaty żywioł wabiący, porywający i ciągle ponętny. Niech będzie pełna zapałów szlachetnych, energji, czynu, byle znowu nie krańcową, doktrynerską społeczniczką oddaną par excellence swojej działalności. Niech będzie nawet w dobrym stylu grymaśna i fantastka, byle nie była nudną, mazgajowatą purytanką, reklamującą się cnotą,... tylko kucharką, niańką lub bigotką.
Kobiet podobnych do żab i glist nie znoszę organicznie, ani kobiet kur z pretensjami do bażantek, a nawet i bez pretensji, siedzących w kojcach i rozgdakanych mniej lub więcej krzykliwie. Tyle się spotyka takich właśnie gatunków, że traciłem już nadzieję, czy znajdę kiedy mój wymarzony typ... a... oto!...
Nie! Dłużej tej bierności nie zniosę. Setki Orliczów, medyków, filozofów, profesorów roztrącę na cztery wiatry i Terenię wyrwę dla siebie.
Jadę do Rzymu!
Ojciec, gdy to usłyszał, rozjaśnił czoło i rzekł tylko:
— Toś Pobóg!