Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/277

Ta strona została przepisana.

podniet najróżnorodniejszych, jakie w jestestwie człowieka mogą się zrywać. Płonę duchem, goreję zmysłami. Szarpie się we mnie wściekły niepokój, niecierpliwość chwyta mnie za włosy.
Uciekłem z ulicy do hotelu i tu tłukę się jak zwierz w klatce. W ogóle w Erzherzog-Karl mogą mnie łatwo wziąć za warjata. Zachowaniem się przypominam Gabrjela z ostatnich dni mego pobytu w Krążu.
O, właśnie, Krąż! Drażni mnie też Krąż, który mię prześladuje nawet w takich chwilach kiedy wszystkie moje myśli są przy Tereni. Co się tam dzieje?...
Widzę przed sobą oczy groźne babki i widzę portret pradziada. On mnie znowu przywołuje, on mi znowu coś nakazuje...
Co to jest?... ulegam hypnozie czy telepatji?... Co się tam dzieje w tym Krążu?... dlaczego stoi znowu przedemną jak fantom z nieubłaganym uporem?....
Dają dziś Tannhausera. Idę na operę!
Potrzeba mi muzyki, blasku, świateł, widoku nagich ramion kobiecych. Może ucieknę w połowie opery, niewiem, może dziś jeszcze w nocy wyjadę do Rzymu.




5. sierpnia, 12 w nocy.

To, co mię spotkało mnie samemu wydaje się snem. Nieprawdopodobnym snem.
Jak przepowiedziałem sobie, nie dobyłem do poło-