Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/280

Ta strona została przepisana.

siebie w dwie przeciwne strony, ona do Krakowa, ja do Rzymu. No, nie wyobrażam sobie swojej miny w hotelu Quirinal gdyby mi powiedziano, że te panie odjechały do Wiednia. Horrendum!
Jutro... jutro... ujrzę Terenię.




Kraków, 7. sierpnia.

Z obrazem najdroższym Tereni w umyśle i w oczach, zasnąłem onegdaj. Przespałem czy przemarzyłem w półśnie, zaledwie trzy godziny i o szóstej byłem już ubrany. Ranek prześliczny, słoneczny nastroił mnie wesoło i dobrze. O siódmej rano udałem się do kościoła św. Stefana. Serdecznie pragnąłem by Terenia nie dowiedziała się wcześniej o mojej obecności w Wiedniu i manewrowałem tak, by służba odgadła moją intencję. Chciałem ujrzeć jakie na Tereni wywrę wrażenie, gdy mnie zobaczy niespodziewanie. W kościele, w bocznej nawie stojąc przy filarze, czekałem na nią.
Wspaniałość świątyni i samotność, byłem bowiem pierwszym, który tam wszedł po otworzeniu drzwi, usposobiła mnie dziwnie uroczyście. Miałem wrażenie, że będzie się odbywał za chwilę mój ślub z Terenią... i jakieś podniosłe święte wzruszenia uczułem w piersiach. Nagle myśl ostra, jak cierń, nasłana przez szatana chyba, ukłóła mnie w samo serce. Oczyma okrutnej wyobraźni ujrzałem Terenię wchodzącą do świątyni z Orliczem.