Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/293

Ta strona została przepisana.

w tem samem miejscu, gdzie słyszała wtedy głos proroczy.
Powiedziałem jej, że właśnie wówczas, tego samego ranka gdy ona przeżywała tę chwilę w kościele, ja dojeżdżałem do Wiednia. Przyjechałem bowiem w kilka godzin po ich wyjeździe.
— Szczególne! O ile przedtem bruździł mi ciągle jakiś zły duch przekorny, to od pewnego czasu odczuwam życzliwą opiekę niewiadomej mi siły nad sobą, która niemal krokami mojemi kieruje. A co najdziwniejsze, że w takich momentach prawie zawsze widzę przed sobą portret pradziada Hieronima — rzekłem w zamyśleniu.
— Pradziad opiekuje się teraz panem widocznie, ale w takim razie wolą jego było, abym ja...
— Abyś się stała mojem szczęściem, jedyna. Może to nagroda zesłana przez pradziada na mnie za krzywdę wyrządzoną jego synowi.
I opowiedziałem Tereni o swoich poszukiwaniach w Krążu, uwieńczonych odnalezieniem kopji testamentu i spowiedzi Halmozena. Naturalnie na razie nie wyjawiałem tajemnicy tego drugiego dokumentu.
Terenia zaciekawiła się całą tą sprawą, ale gdy ją spytałem, czy mi radzi dochodzić praw swoich na zasadzie odnalezionej kopji, odrzekła z żywością:
— Teraz? Za życia pani Zatorzeckiej, nigdy! I pan chyba tego nie zrobi? To byłoby publiczne oskarżenie staruszki, strasznie kompromitujące. To by ją mogło zabić. Jeśli istotnie ona ukryła testament i z taką krzywdą brata na sumieniu potrafi żyć, to jednak jestem pewna, że z takim ciężarem nie zdoła umrzeć. Sumienie się w niej ocknie i przemówi groźnie, może nawet dopiero w godzinie zgonu, ale wtedy byłby wasz odwet naturalny,