dla niej. Przeznaczyłam ją... przeznaczeniem jej jest... może wolą Boga... nawet...
Z trudem widocznie walczyła, by wypowiedzieć przedemną słowo... klasztor lub habit.
Pochyliłem się i ująwszy delikatnie jej rękę, przytuliłem do niej usta.
— Pani szanowna pozwoli mi dokończyć. Oto Terenię sam Bóg przeznacza mnie, przez niesłychany zbieg faktów, kierowanych ręką losu. Pani sama to przyzna, gdy dowie się o wszystkiem. Terenia jest niejako promieniem, który dwie rodziny, pogrążone przez szereg lat w ciężkiej doli duchowych cierpień i ekspjacji, ozłoci blaskiem nowym. Przez małżeństwo zaś ze mną spełni przeznaczenie, wskazane jej mocą wyższą i może nawet...
wolą ojca pani.
— Mego ojca? Skąd pan wie o moim ojcu?... — spytała zdumiona.
— Zaraz to wytłomaczę. Lecz obawiam się, czy to pani nazbyt nie wzruszy. Wrażenie będzie silne, uprzedzam.
Na twarzy pani Orliczowej wystąpiły plamy jaskrawe. Utkwiła we mnie oczy otwarte szeroko, pełne niebywałego zaniepokojenia i zapytała drżącym głosem.
— Skąd pan wogóle wie o moim ojcu? Chyba jakaś omyłka? Czy może Terenia panu co mówiła?
— Nie, pani droga, to powtarzam zbieg faktów, koincydencja zdarzeń bardzo szczególna.
I nagle pytanie ostatnie pani Orliczowej przypomniało mi ową chwilę, w lesie, w noc świętojańską, gdy Terenia miała mi opowiedzieć smutną historję swej rodziny. Chwilę tę przypominała przed kilku dniami w wagonie, jadąc z Wiednia. Lecz Terenia, a może i jej
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/308
Ta strona została przepisana.