waniem wszelkich form wyszukanej grzeczności. Ściskając moją rękę gentleman ten rzekł z ujmującą swobodą:
— No panie Romanie, spadasz na ludzi prostopadle z nieba, jak sokół, wielki berkut i, porywasz panny, nie zawoławszy nawet... pardon! A tych co ci są na zawadzie roztrącasz i zwyciężasz samem istnieniem swojem. Mój syn przegrał stawkę, poważną, to prawda, ale zawsze przegrał. Pan Albert sam sobie winien! Pan Albert jest safanduła! lecz na jego obronę powiem, że nie przewidział takiego, jak ty, rywala.
Odpowiedziałem mu w stosownym tonie i zapanowała między nami zgoda zapieczętowana uściskiem.
Stryj będzie na naszym ślubie, poczem zabiera panią Orliczową do Porzecza.
— Obrabowałeś, panie Romanie, Porzecze z Tereni, tak, jakbyś zgasił w niem słońce — rzekł ze szczerym żalem.
Lecz zaraz dodał żartobliwie.
— Albo, jakbyś zabrał królowę z ula, szerszeniu jeden!
— Przeniosę ją na kwiatach do swego ula w Uchaniach — odrzekłem z zapałem.
Orlicz pokręcił siwego wąsa.
— Tedy przepowiadam ci... złote miody!...
Z moim ojcem stryj bardzo prędko i łatwo porozumiał się. Obaj należą do jednej epoki, a choć różni ich nieco odmienny styl, to jednak dyplomata Orlicz ulega z łatwością swobodnej szczerości i taktowi mego ojca.
Może łączy ich kult obopólny dla Tereni.