Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/324

Ta strona została przepisana.
Uchanie, 27 sierpnia.

Wpadłem tu by poczynić niezbędne zarządzenia i przygotować dom na przyjęcie młodej pani. Ganiewicz jest w ósmem niebie, ciesząc się, że dopiąłem celu. Huczał z radości, jak bąk, gdy zarządzał odnowienie domu i pędził służbę do robienia wszelkich porządków.
Będzie drużbą panny Justy. Przynajmniej może on ją zagłuszy. Gdy spytał czy ładna, odrzekłem, że bardzo bogata.
— Coś kręcisz, biesie jeden! Ale jeżeli, naprawdę ma duży majątek, to sama panna, jako dodatek konieczny, niestety, może być mniej tego... tam,... wtedy, uważasz, uroda furda!...
Wiem, że żartuje.
Ganiewicz przekonał mnie, by zabrać z sobą do Krąża kopję testamentu i sygnet pradziada Hieronima. Niewiem na co mi się to przyda, ale zabieram. Ganiewicz mówił:
— A czy ci się nie przydała ta spowiedź pokutnika, gdyś jechał do Wiednia?
— To co innego! Tam to woziłem z sobą, mając stale na myśli odszukanie potomków Hradec-Hradeckiego, jako spadkobierców Sławohory.
— No, już mówię ci, weź tę kopję. Nigdy nie wiadomo, skąd jaki anioł pokaże skrzydła albo djabeł rogi.
Lapidarny w wyrażeniach, ale tęgi chłop i kochany.