Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/327

Ta strona została przepisana.

wuje, bo mam wrażenie, Że ten szał Gabrjela bardzo prędko się skończy.
Babka Kunegunda zaśmiała się tym szczególnym zdławionym dźwiękiem śmiechu, w którym nie śmieją się ani usta ani oczy. Lecz odrazu jęknęła żałośnie:
— Oddany chleb!...
Byłem podrażniony i chciałem, by ta przykra rozmowa skończyła się jaknajprędzej. Babka może to odczuła, bo podała mi rękę i rzekła niezwykle miękko.
— Bóg mi ciebie zesłał, Romek. Jego święta woła! Bóg mi ciebie zesłał na ratunek... Idź, odpocznij.
W swoim dawnym pokoju, długo jeszcze przy otwartem oknie patrzyłem na rzekę, zalaną blaskiem księżyca.
Rozmyślałem jak wtedy, gdym w połowie czerwca spędzał pierwszą noc w Krążu. Ileż zmian przez te dwa miesiące!... Uniosła mnie tęsknota do Tereni i nowy przypływ rozdrażnienia.
Poco jestem tu znowu w tym Krążu?... jaki mnie tu właściwie sentyment wiedzie i jaka naprawdę moja rola?... Ha! zabawię parę dni dla babki, ostatecznie przekonam Paschalisa a jeśli trzeba będzie to i Weroninkę, że właścicielem Krąża jest i pozostanie Gabrjel Zatorzecki, i... wyjadę. Za pilno mi teraz do Tereni, by mnie Krąż mógł interesować tak, jak to było w czerwcu.
W pewnej chwili rozległy się tony muzyki Gabrjela. No, tego warto posłuchać! Wszak on chyba wie, że przyjechałem... niezbyt gościnny! Phi! może już zapomniał, że do mnie pisał.... Rapsodja Liszta rozbrzmiewała huczną skalą tonów. Melodja płynęła zda się po falach rzeki, aż hen, w księżycową dal.... Obiecywałem sobie, że jutro popłynę do puszczy pod pamiątkowe jodły.