Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/331

Ta strona została przepisana.

Biedny Gabrjel! Czyż nie posiada on najelementarniejszej intuicji i poczucia własnej godności, że pozwolił się opanować takiej dziewce, jak ta zmysłowa samica. I przez nią, bo tylko przez nią, stał się tak ordynarnym w stosunkach z ludźmi?... A przecież jest on pierwszorzędnym artystą o bardzo subtelnem poczuciu piękna o duszy niezwykle wrażliwej na każde drgnienie serca, zaklęte w muzyce. Och, gdybyś mógł, gdybyś umiał odczuć drgnienia serca w swojej narzeczonej, którą szanujący się mężczyzna musi za drzwi wyrzucać, jak natrętną lubieżnicę. Ale cóż! Weroninka chwyciła cię mądrze w jasyr swoich zmysłowych podniet i zaślepiłeś się w niej, jak stary, zdegenerowany ramol. Gdybyś nie był zarozumiałym cynikiem, mógłbym cię uświadomić dla kogo grasz takie cudowne rzeczy i komu składasz tak bezkrytycznie swoje czołobitne hołdy. — Ale nie chcę się mieszać do waszych spraw, bo ostatecznie cóż mnie może obchodzić twoja miłość! Człowiek każdy jest w znacznej mierze budowniczym własnego gmachu szczęścia, lub niedoli. A już w kwestji małżeńskiej tembardziej. Nie można przewidzieć jak się pożycie małżeńskie dwojga ludzi ułoży, zwłaszcza, że istotnie narzeczeństwo jest enigmą, wedle słów Szrenicza. Ale kobieta, z którą los swój sprzęgamy, chyba zawsze może nam dawać pewne gwarancje, idące w tym czy innym kierunku. Jakieś odcienia i sprzeczności subtelne w naturze kobiecej mogą być trudne do zrozumienia i mogą sprawiać nam niespodzianki. Lecz takie grubo ciosane natury jak Weroninka same się odrazu tłomaczą bez niedomówienia. I chyba najsilniejsza miłość nie zdoła oślepić mężczyzny do tego stopnia, by nie zdawał sobie sprawy, kto zacz jest jego wybrana. Chyba, że wyboru niema, ale może się to