Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/332

Ta strona została przepisana.

zdarzyć tylko w jakiemś bezmiernem oddaleniu od środowiska ludzkiego.
Długo jeszcze w nocy koncert Gabrjela był akompaniamentem do moich rozmyślań na taki stary, oklepany temat, jak stosunek mężczyzny do kobiety. Gabrjel grał Mozarta, potem Beethovena, Wagnera, Verdiego, Griega. Zasnąłem przy cichych preludjach... Chopina.
Dziś rano, o piątej, obudził mnie szalony świst wichru i grzmoty. Burza rozsrożyła się nad Krążem z gwałtowną nawałnicą deszczu. Ubierałem się przy blasku nieustających błyskawic. Piorun za piorunem uderzał w rzekę, aż się mury trzęsły. Rzeka wyglądała jakby ją gigantyczne jakieś miny wysadzały w górę. Zbałwaniona, pokryta fryzami białych pian ryczała dziko, przewalając się wściekle w swem korycie i ciskając na piasek nadbrzeżny mnóstwo spienionych odprysków. Deszcz siekł z góry kaskadą strumieni, wicher uderzał z taką zajadłością, że rzeka niby gad ćwiczony batami, wzdymała się w konwulsjach bezsilnego gniewu.
Lubię burzę, zwłaszcza nad dużą wodą, lub w lesie. Przyglądałem się długo rozkiełznanemu żywiołowi przyrody i dopiero później po nasyceniu się widokiem usiadłem w blaskach błyskawic do pisania.
Teraz jest dziewiąta, deszcz przestał padać, chmury znikły, przebłyskuje słońce przez pryzmat wspaniałej wielobarwnej tęczy, która łukiem otacza Krąż jakby go wieńcząc.
Ten bogaty barwą łuk występuje z prawej strony rzeki, za lasem i ginie na drugim krańcu horyzontu, hen poza zamkiem, przecinając ukośnie rzekę królewską wstęgą, świetną w kolorach.
Wydobyłem z portfelu fotografję Tereni. Uśmiech-