Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/334

Ta strona została przepisana.

czem od szynki i brudne paznogcie. Przemówił ustami pełnemi jedzenia.
— Zapomniałem, żeś przyjechał, no, ale była noc, a dziś ta przeklęta burza zbudziła mnie wcześnie. Weroninka także nie mogła biedaczka spać, bo pioruny trzaskały. Podczas burzy siedzieliśmy oboje tutaj, a teraz poszła się ubierać.
— Ty za to nie bardzo się stroisz do narzeczonej — rzekłem rozśmieszony jego wyglądem.
Gabrjel nadął się i odparł naiwnie.
— Weroninka kocha mnie samego, nie zaś moją oprawę. To dziewczyna bardzo rozumna i głęboka.
— O o o! tak! — potwierdziłem hiperbolicznie.
Gabrjel rzucił na mnie wzrokiem niepewnym.
W tej chwili weszła Weroninka bardzo wyniosła i dumna. Jednocześnie Kacper zaanonsował mi uroczyście, że borowy Krzepa chce się ze mną widzieć.
Skłoniwszy się Weronince, chciałem wyjść, gdy w tem Gabrjel porwał mnie za rękę i pokazując na Ślazównę rzekł krzykliwie:
— Powiedz, Romanie, mojej narzeczonej, kto jest właścicielem Krąża.
Popatrzyłem na niego jak na idjotę. Weroninka była czerwona i zła. Gabrjel miał w oczach głupi wyraz, śmiał się przykrym śmiechem. Odczułem, że on mi zadaje to pytanie tylko z jej powodu.
— Czy tu zachodzi jaka wątpliwość i czy komu z nas na tem zależy? — spytałem wzruszając ramionami.
— Jej zależy, bo uważasz, jej kochany papcio nagadał, że to nie ja, lecz ty jesteś panem na Krążu, no i... ona... uwierzyła — ha, ha! — zachichotał nieprzyjemnie.
Weroninka targnęła go za ramię bez ceremonji.