Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/335

Ta strona została przepisana.

— Milczałby pan już! — rzuciła wulgarnie.
Przyszła mi złośliwa myśl do głowy. Zwrócony do Weroninki, ukłoniłem się jej z przesadną grzecznością i rzekłem:
— Wiem jak bardzo kocha pani swego narzeczonego i że pani, naturalnie, nic a nic nie zależy na tem, czy on jest, lub nie właścicielem Krąża. Ale na wyraźne życzenie Gabrjela odpowiadam, chcąc panią uspokoić zupełnie, by już nie było kwestji, że Krąż należy do pani narzeczonego.
Skłoniłem im lekko głową i opuściłem salę.
Wezwałem do siebie Krzepę, zacząłem z nim rozmawiać.
Borowy prosił mnie, bym zaraz poszedł do zamku, bo z Paschalisem dzieje się coś niedobrego. W nocy czekał na mój przyjazd a gdy mu potem Krzepa wytłomaczył, że przyjdę dopiero rano, wpadł w rozpacz i już od świtu w bibljotece wyprawia różne dziwy.
W trakcie opowiadania Krzepy, przebiegł koło nas roześmiany Kacper. Usłyszałem jak obok w garderobie opowiadał głośno służbie.
— A to Gabrjel klęczy przy Ślazównie i całuje ją w łydki, a ona, nogi wysunąwszy naprzód, beczy czegoś, hi, hi, pewno ze złości bo i klnie i chustkę drze zębami. Mnie wypędziwszy z pokoju jak psa! Hi, hi, hi!...
Krzepa usłyszał również to samo i pokiwał głową żałośnie. Z garderoby dobiegł głos starszego lokaja:
— Ot kiedy nieszczęście, to nieszczęście!...
Wychodziłem już z Krzepą z pawilonu, gdy Chmielnicka biegnąc pędem w moją stronę odwołała mnie do babki.
Staruszka była jeszcze bardziej podniecona, niż