Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/339

Ta strona została przepisana.

nicka oznajmili mi, że Krzepa desperuje z powodu, iż nie idę do zamku, gdy on z Paschalisem rady sobie już dać nie może. Załatwiłem się prędko z jedzeniem, słuchając monotonnych słów Korejwy, który się litował nad Paschalisem, i gadatliwego terkotania Chmielnickiej. Gabrjel z Weroninką szeptali ostentacyjnie tylko z sobą. Po śniadaniu podążyłem z Krzepą do zamku. Borowy prowadził mnie w głąb gmachu, ponieważ Paschalis był w bibljotece.
— Cóż on tam robi? — zaciekawiłem się.
— Od paru dni szuka testamentu. Całą bibljotekę od góry do dołu przewrócił. W nocy szukał w sali portretowej. Chodził ciągle z tym bronzowym świecznikiem; w zwyczajnym czasie sam prawie go udźwignąć nie może, a teraz go nosi jak pióro i wcale nie zapala. Po ciemku łaził i szukał za portretami, we wszystkich kątach. Potem upadł jak długi i spał kamiennym snem ze dwie godziny. Obudził się i teraz...
Krzepa zrobił tajemniczą minę.
— Teraz Paschalis mówi coś jak w jasnowidzeniu. Strach patrzeć na niego.
— Cóż on mówi?
— Jaśnie pan sam usłyszy. Paschalis już chciał iść do pawilonu, żeby szukać jaśnie pana. Ledwo go zatrzymałem.
Mijając salę portretową, zauważyłem nieład, porozrzucane na posadzce i stołach szpargały, niektóre porwane jakby w złości. Bronzowy, stary świecznik, z połamanem i świecami, snać niezapalanemi oddawna, może od czasu, gdym zwiedzał pierwszy raz zamek, stał na stole blisko portretu pradziada. Gdy weszliśmy do bibljoteki, przeraziłem się wyglądem Paschalisa. Był to