Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/340

Ta strona została przepisana.

kościotrup powleczony skórą żółtą jak wosk, zczerniałą. Oczy świeciły niby karbunkuły fosforycznym blaskiem. Stał jak jakiś potworny mag wśród stosów książek, starych pergaminów, poszarpanych zeszytów, zwalonych w nieładzie na podłogę.
Ujrzawszy mnie, wydał okrzyk głośny i rzuciwszy się po przez zatory ksiąg, runął przedemną na kolana. Objął mnie ramionami za nogi tak mocno, że kroku postąpić nie mogłem. W oczach miał wyraz półprzytomny, rozpaczliwy i błaganie.
Wołał głosem ochrypniętym:
— Jaśnie pan nasz! nareszcie!... nareszcie!... jaśnie pan nasz jest!... Już nas nie opuści! nie odjedzie!... na wieki zostanie w Krążu, na wieki!
Z trudem dźwignąłem go z kolan.
— Uspokójcie się, proszę was, Paschalisie!
— Jaśnie panie, ja wiem wszystko, wiem już wszystko. Teraz do dzieła... Zatorzeckich wyrzucić precz! za granicę Krąża. Wyrzucić podłych renegatów, uzurpatorów... oszustów!...
Przemówiłem do niego ostro, by milczał. Zgiął się zalany łzami, całował moje kolana, ręce, ramiona i coraz głośniej wołał jedno w kółko, że teraz trzeba wypędzić Zatorzeckich. Zirytowany spytałem go wreszcie, czy znalazł testament.
— Jaśnie pan go znalazł, już wiem! Jaśnie pan go znalazł! Dziś w nocy objawił się mi sam pan Hieronim i ksiądz pokutnik. Oni mi to powiedzieli.
— Oszaleliście!!
Czułem, że drętwieję pod niesłychaną mocą wzroku tego jasnowidza-maga.