Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/346

Ta strona została przepisana.

— Nie uciszaj go, Romanie. On ma prawo bluzgać na mnie przekleństwem. On mówi prawdę!
Podniosła głowę do góry, oczy utkwiła w moich oczach.
— Ja wykradłam testament Hieronima Poboga, mego ojca.
W głuchej ciszy, jaka zapadła po tych słowach, usłyszałem głęboki, świszczący, ciężki oddech starej kobiety. Z takim oddechem chyba sumienie zwala z siebie głazy, zbrodnia wydaje na siebie wyrok.
Zaszeleściało... Babka wyjęła z pod burki zwój papierów, owiniętych czarną taśmą. Odwróciła głowę wstecz i spytała sucho:
— Czy Gabrjel tu jest?
Odpowiedziało jej grobowe milczenie. Ale w tym samym momencie Korejwo wepchnął prawie Gabrjela z korytarza do sali. Zatorzecki blado siny, drżący jakby ze strachu, patrzał dokoła zmieszany, bezradny. Za nim dostrzegłem Weroninkę, Ślaza, Bogdziewicza, kucharza, starszego lokaja z pawilonu i Kacpra.
Paschalis stał między mną i Krzepą, z oczyma wlepionemi w Zatorzecką, pochylony naprzód, z wyciągniętą szyją. Milczał, więc puściłem jego ramiona ale tak się trząsł, że musieliśmy go znowu podtrzymać, by nie upadł.
Babka postąpiła kilka kroków naprzód i dając ręką znak stojącym za nią osobom, zawołała zawsze tym tępym, szczególnym głosem:
— Chodźcie tu wszyscy, wszyscy... bliżej!....
Stanęła naprzeciw portretu Hieronima, podniosła na niego oczy. Zmierzyli się wzrokiem; martwy portret ojca z czasów młodości, z żywą córką... staruszką.
Drgawki konwulsyjne przebiegły po marmurowem