Wczoraj eksportacji Paschalisa towarzyszyły nieoczekiwane tłumy ludzi. Była to istna manifestacja, której się nie spodziewałem. Zdaje mi się jednak, że, niestety, nie chodziło tu głównie o złożenie hołdu zmarłemu, ale o zobaczenie mojej osoby, a zapewne i babki Zatorzeckiej.
Setki spojrzeń czułem na sobie. Ja i babka byliśmy przedmiotem ogólnej uwagi. Ani mnie, ani jej tembardziej, nie było to przyjemnem, lecz wyszła z próby z godnością. Do zamku jednak prócz nas dwojga, miejscowej służby i księdza nikt nie wszedł więcej.
Z murów, w których Paschalis spędził właściwie całe swoje życie, wynieśliśmy go we czterech: ja z Krzepą i Korejwo z Bogdziewiczem. Babka szła za nami sama, za bramę zamkową, gdzie czekał na nią powóz.
Okrutną wprost w tej chwili kakofonją była muzyka Gabrjela. Głuchy na moje prośby, by uszanował ten moment uroczysty, grał jakieś fugi, warjacje huczne, którem i rozbrzmiewał cały dziedziniec zamkowy i które wpadały bestjalskim akompanjamentem w monotonne melodje śpiewów rytualnych. Wszyscy obecni spoglądali w okna pawilonu, otwarte urągliwie, z zabobonną trwogą i niepokojem. Było to rzeczywiście demoniczne skojarzenie dźwięków, jakby akord piekielny do śpiewów i modłów żałobnych.
Na trakcie ujrzałem po bokach tłumu parę ekwipaży z dworów ziemiańskich. Czy i tych wiodła ciekawość?...
Wśród tłumów, bezpośrednio za zwłokami, niesio-
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/356
Ta strona została przepisana.
2. września.