Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/361

Ta strona została przepisana.

Czy my z Terenią zdołamy rozjaśnić mrok, w którym Krąż i zamek stary pogrążony był przez tyle lat?...
Czy nasza pogoda rodzinna w Uchaniach rzuci i w te mury promień słoneczny i rozpali w nich jasne ognisko nowych czynów, nowych pięknych idei?... Pragnienia moje w tym kierunku są gorące i silne, a podsyca je świadomość, że Terenia odpowie we wszystkiem moim marzeniom.
Patrzyłem w oczy portretu pradziada-sobowtóra... i oczy te mówiły... mówiły... Ale czy znowu uległem halucynacji?... bo oto przemawiały teraz inaczej niż dawniej. Nie było w nich grozy ni surowego nakazu, był wyraz dziwnie ujmujący. Błąkał się w nich uśmiech łagodny. Usta zwykle zacięte z despotyczną mocą szeptały mi w onej minucie:
„Hic obiit Gustavus, natus est Conradus“.




Warszawa, 30. września.
Hotel Europejski 10 rano.

Wczoraj odbył się nasz ślub u PP. Wizytek o szóstej wieczorem. Obecnie Terenia z matką swoją spoczywa, o kilka pokoi dalej i może w tej chwili śni dobry, rozkoszny sen naszej wymarzonej przyszłości. Przed godziną rozjechali się nasi goście, a ja jeszcze we fraku ślubnym notuję te... ostatnie zapiski. Czyż będą mi one teraz potrzebne?
Dziś o drugiej po południu wyjeżdżamy do Uchań.