Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/45

Ta strona została przepisana.

Oto tam hetman na rumaku cisawym w rozwianej opończy, w szyszaku na dumnej głowie... Rząd jego konia bojowy... Hetman skinął buzdyganem, hej! popłyną zastępy rycerzy... tętni łomot walącej chorągwi...
W skok!!...
Ocknąłem się. Cóż mnie się majaczy? Zastępy?... Dzisiejszy kasztelan tego zamku ma zastępy... ale fortepianów. Oprzytomniałem zupełnie, uczułem gorzki smak niechęci z powodu tego przebudzenia... coś jak raptowne oderwanie się od dostojnych kart i wizji historycznych, by ujrzeć realnie sprofanowany pomnik przeszłości... gdzie... „straszy“... wedle opinji obecnych kasztelanów. Ale ten zamek jest mi tak samo znajomy, jak naprzykład Uchanie, tylko Uchanie realnie, a zamek ten z sennych widziadeł. Zdumienie moje rosło. Owładnęła mną szalona chęć wejścia do środka zamczyska, które, jak mnie się zdawało, znałem również doskonale. Zapadał lekki mrok wieczorny, zerwał się wiatr, powstał łoskot drzew tłukących się czubami, suchy chrzęst jodeł i świerków. Zrobiło to wrażenie, że park przemówił, usłyszałem jakieś głosy, zwrócone jakby wprost do mnie.
Stojąc na tarasie przy wielkich oddrzwiach wejściowych, zamkniętych na głucho, zrozumiałem, że tędy nie dostanę się do środka. Z wejścia trzeba było zrezygnować, ale w tej chwili zajęło mię coś innego. Oto napłynęły do mózgu dziwaczne myśli, że po długiem i bezcelowem błądzeniu stanąłem nareszcie u mety, przywołany tu siłą nadprzyrodzoną, mocą hypnotycznego nakazu czyjejś woli niezłomnej. Oparty na kamiennej, ciężkiej balustradzie, patrzyłem przed siebie na rozległy i piękny widok trawników, otoczony zwartem bogactwem drzew w tem miejscu. Przez wąską lukę pomiędzy drzewami