Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Długa chwila ciszy. — Powtórzyłem pytanie.
— Niech jaśnie pan tak, broń Boże, nie mówi — szepnął borowy — tu nikt nie oświetla. To... to jasny panie, stary pradziad jasnego pana Hieronim Pobóg.... Te światła w oknach nie są tak straszne, ale zawsze niesamowicie patrzyć, bo i dawno nie świeciły. Gorzej jak duch pokazuje się w korytarzu głównym, albo na krużganku frontowym. To samo co jasny pan, mówili z początku i Zatorzeccy i... ot uciekli do pawilonu. Tu nikt z nich nie zajrzy, choćby Paschalis umierał.. A jemu już nie długo.... Te widma jego okrutnie mordują, on wtedy jak martwy chodzi, ni siak ni tak do niego gadać, sam na spectra wygląda.... i potem nic nie pamięta co się działo.
— Chciałbym obejrzeć zamek, czy pójdziecie ze mną? — spytałem Krzepę.
Paschalis ciężko dźwignął się na łóżku.
— Ja pójdę.
Zacząłem go wstrzymywać ze względu na jego chorobę. Nie dał się przekonać. Ociężały, ale radośnie ożywiony, ubrał się w odwieczną szubę i ruszył naprzód z kagankiem w ręku. Ja podążyłem za nim, na końcu szedł borowy. Pomimo serdeczności, jaką mi okazywali obaj starcy, byłem pewny, że zaczną mię sugestjonować strachami. Śmiałem się w duchu z ich rozczarowań. Minąwszy korytarz ciemny, przypominający klasztorny, weszliśmy do pierwszej komnaty również ciemnej. Rozglądałem się ciekawie. Sala długa i szeroka była zapewne niegdyś balową. Na ścianach zwisały stare obicia, dawniej białe jedwabne, teraz rude, jakby w glazurze woskowej, pogryzione gęsto przez mole, rozpaczliwe resztki dawnej świetności. Tu i owdzie połyskują na meblach stare zło-