nym. Palec położył na ustach ostrzegawczo. Nie odezwał się ani słowa i poszedł naprzód przyśpieszonym krokiem. Krzepa wskazał mi wielkie drzwi dębowe, okute bronzem. Ujrzałem na nich rzeźbione herby Pobogów. Jąłem je uważnie rozpatrywać. Zauważyłem, że Paschalis zamienił z Krzepą parę cichych słów.
Sięgnąłem do klamki, otworzyłem drzwi. Na progu zatrzymałem się nieco stropiony. Sala była bardzo duża, ciemna najzupełniej, a wszak to w niej błyszczało księżycowe światło. Nie czekając na Paschalisa i Krzepę postąpiłem w głąb sali prędkim krokiem, rozświetlając ciemne wnętrze lampką elektryczną, którą noszę w kieszeni.... Znowu zaduch stęchlizny.... Szmery znamienne uciekających przed światłem gryzoniów. Obejrzałem się — Paschalis i borowy stojąc na progu majstrowali około czegoś szepcząc półgłosem.
— Dlaczego nie idziecie za mną? — spytałem.
— Trzeba wziąść więcej światła — brzmiała odpowiedź.
Badałem salę za pomocą mej lampki. Nigdzie najmniejszego śladu, który by usprawiedliwiał pochodzenie księżycowego blasku w oknach tej potężnej mahoniowej sali. Jednak okna błyszczały jeszcze wtedy, gdy wszedłem do zamku. Zaciekawiony niebywale, zajrzałem do każdego kąta, ale nigdzie nic, oprócz grubej warstwy kurzu, nie zauważyłem ani jednej lampy, ani świecy, nic w tym rodzaju.... Zdumiewająca zagadka intrygowała mnie drażniąc swą tajemniczością. Jakaś halucynacja czy sugestja.... ale czyja?.... bo przecie nie autosugestja. W, tej chwili wszedł Paschalis, podtrzymywany silnie pod ramiona przez Krzepę, niósł bowiem w obu rękach ogromny świecznik bronzowy. Dziewięć świec wosko-
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/58
Ta strona została przepisana.