stary kamerdyner, który oddał już świecznik borowemu, ujął mnie delikatnie za rękę.
— Jasny panie?!...
Wydawał się cały w jednym znaku zapytania zawarty. Zrozumiałem go.
— Przyjdę jutro zwiedzić dokładniej — odrzekłem mu i ruszyłem dalej pragnąc, by czemprędzej znaleźć się wolnym.... Nareszcie!.... Błądziłem długo po nocy w parku, chłonąc świeże powietrze przepojone zapachami kwiatów. Późno wróciłem do pawilonu. O spaniu nie było mowy, pisałem długo, długo.... gdy nagle przerwałem pisanie, bo uniosły mnie z miejsca tony muzyki Gabrjela.... W pewnym momencie rozbrzmiał nią cały pawilon...
Cudowny akord po wrażeniach wieczornych, po wizycie w zamku tajemniczym. Nerwy moje, roztargane bezprzykładnie, muzyka ta koiła, cudów dokazywała ze mną. Cóż za artysta! Nie miałem pojęcia, by on mógł tak grać. To Blüthner śpiewał pod jego palcami. Natchniony artysta i natchniony instrument. Te melodje to był hymn nocy najwznioślejszej, bo hejnał zamczyska, opiewający epokę rycerską, hejnał triumfu samej muzyki. Pieśń nieziemska. Gdy te akordy dostojne uderzyły w ciszę nocy doznałem wrażenia, że genjusz muzyki zatrzymał się w przelocie nad Krążem i rozsnuł tu pieśń zachwytu i czaru.
Otworzyłem cicho wszystkie drzwi wiodące w stronę sali, skąd płynął ten urok melodji. W małym salonie, bezpośrednio obok sali, gdzie grał Gabrjel, stałem oparty o futrynę drzwi i... jakkolwiek egzaltowany nie jestem, to jednak czułem, że przy tej muzyce nawet umrzeć było by łatwo. Gabrjel wyrósł nagle w moich oczach. Więc on posiada taką potęgę duchową?.... Tego się w nim nie do-
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/62
Ta strona została przepisana.