Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/63

Ta strona została przepisana.

myślałem. Tak odtwarzanego Beethovena nie słyszałem nigdy. I co za różnorodność talentu. Po brawurze i niesłychanej precyzji wykonywanych sonet Beethovenowskich, przesubtelność w odczuciu Chopina wprost genialna. Marzyły nokturny, śniły proludja..., zdawało się, że to nie palce człowieka, lecz dotyk skrzydełek motylich wyrywa z klawiszów te zaczarowane tony. Zasłuchałem się zapomniawszy o całym świecie. W duszy budziły się nowe uczucia, nieznane mi dawniej, myśli głębokie nasuwały się do mózgu, ale przedewszystkiem całą istotą swoją żyjącą i myślącą oddałem się tej muzyce. Ona mogła mnie w tym momencie przeistoczyć, zrobić ze mnie innego człowieka, nie oparłbym się niczemu, co by wówczas nakazała cudem swej przedziwnej nocy.
Zapomniałem o Krążu, o zamku tajemniczym, o portrecie-sobowtórze. Jak długo trwało moje zasłuchanie się i ta pieśń-bajka, pieśń-epopeja niewiem, — tylko gdy chwilami milkły tony, doznawałem wstrząsu z obawy by nie zgasły zupełnie. Każdy nowy utwór witałem błogosławieństwem rozradowanej duszy.... I oto w pewnej chwili zapadłem w marzenia haftowane na tle wspomnień.
Muzyka huczna w onej minucie, jakaś uwertura Wagnerowska, przeniosła mnie nagle w głąb lasów czarnych nad Dunajec, gdzie stare wyniosłe mury walą się w gruzy. Ujrzałem antyczną wieżę pałacu, spiętrzone głazy kamienne, basztę, na której od lat już, nie powiewa zwinięta chorągiew herbowa byłych właścicieli — Sławohora... Dokoła ni to park ni las starodrzewia. Dęby, jakich się nie widuje teraz, platany olbrzymie, a dokoła góry, lasem porosłe zwartym jak nieprzebyte ściany....
Przy grupie platanów, oparta głową o oliwkowoszarą korę drzewa, na ławce kamiennej, mchem wieko-