ków testamentu wezwali sami rejenta do zamku, szukali dokumentu w bibljotece, badali ściany, szafy, stoły, książki, nawet ten zegar antyk, nigdzie ani śladu testamentu!
Wyraziłem wątpliwość, czy ksiądz był przytomny, gdy mówił o bibljotece, a może zresztą dokument został przedtem wykradziony lub unicestwiony.
Paschalis zaprzeczył energicznie.
— O nie!... nie!... Ksiądz tego dokumentu strzegł przed Zatorzeckimi, jak oka w głowie. Przed śmiercią sam, często po nocach, pracował w bibljotece, coś pisał, a gdy tylko umarł, myśmy dzień i noc na zmianę pilnowali bibljoteki, bez przerwy ktoś z nas stał na straży w tej komnacie. Od zgonu księdza Zatorzeccy nigdy tam nie byli, ani razu. Potem w kilkanaście lat zachodził tu czasem który z ich synów, ale zawsze tylko ze mną, bo sami się bali.
Paschalis powtórzył kilkakrotnie z siłą niezłomnego przekonania:
— Testament jest w tej komnacie, wielka fortuno! jest napewno. Jasny pan jest prawym dziedzicem Krąża i musi szukać dokumentu, by objąć samemu dziedzictwo wedle ostatniej woli zmarłego. Trzeba się spieszyć, bo ja umrę, Krzepa umrze, ostatni świadkowie!... Chryste Panie! — krzyknął okropnym głosem — dozwól mi ujrzeć Poboga na Krążu przed moją śmiercią!
— Czy Zatorzeccy nigdy nie robili starań, by odszukać Pobogów? — spytałem, wzruszony wyglądem i bólem kamerdynera.
— Oni nie szukali, bo odrazu po przyjeździe z zagranicy rozgłosili, że Marceli zginął razem z synem Pawłem, na statku, płynąc jakoby do Ameryki. Nikt temu
Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/76
Ta strona została przepisana.