Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/77

Ta strona została przepisana.

nie wierzył, ani nawet umierający pan Hieronim nie uwierzył, choć oni jemu rzucili to w oczy przy odczytywaniu testamentu. Ale potem my sami z rejentem robili starania, rejent miał rozpisywać po gazetach, ale czy go Zatorzeccy nie przekupili, tego nie wiemy. To nie był człowiek pewny. Przeszły lata, Pobogowie się nie odzywali i ot Zatorzeccy dzierżą Krąż — jak swój po dzień dzisiejszy, całkiem nieprawnie. Siedzą na krzywdzie brata i czują to dobrze, że sąd Boży nad nimi i kara musi się wypełnić, bo Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy.
W miarę, jak Paschalis mówił, czułem napływ gorącej krwi do serca. Dreszcz niemiły przeniknął mnie nawskroś. Nagle stanęła mi w oczach nędza mego dziada w Paryżu, opowiadana przez ojca. Nadmierna praca, która zabrała zdrowie jemu i jego żonie, a wkrótce i życie obojgu. Dziadek mój był długi czas prostym robotnikiem w Paryżu, babka nauczycielką muzyki i rysunków. Pracując w pocie czoła, kształcili syna, Pawła. Umierając, żądali od syna, by powrócił do kraju koniecznie i tam pracował na ojczystej ziemi, co też ojciec mój uczynił, mając już około trzydziestu lat. Wtedy ożenił się i za zaoszczędzone pieniądze z własnej pracy w Paryżu i z pomocą posagu mojej matki kupił majątek Uchań. Zestawiałem te fakty z tem, co mówił Paschalis. Nurtowało mnie jedno pytanie, które chciałem zadać starcowi, lecz przerwał mi jego ponury, tragiczny pomruk:
— Zginęli, zginęli... a ot i nie zginęli!... ot i sam Zatorzecki zrządzeniem Bożem przywiózł prawego dziedzica do Krąża. Ja wiedziałem, że Pobóg wróci, modliłem się tylko o to, żeby doczekać tego dnia szczęsnego...