Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Weroninka spojrzała na mnie przeciągle i zmrużyła oczy.
— Ja wiem, dlaczego pan to mówi. O, doskonale wiem.
— Naprzykład?
— Pan chce, abym pana prosiła, żeby pan został. Pan jest bardzo przebiegły. Oho, ale mnie trudno oszukać!
Zaśmiałem się ubawiony rozumowaniem dziewczyny.
— A widzi pan, jak pana odgadłam! Pan chciał, żebym go prosiła o zostanie w Krążu. A ja na złość tego nie zrobię... na złości...
— Wątpię, czyby prośby pani co pomogły.
— Taak?... No, to niech pan sobie jedzie, kiedy pan taki niedobry. Nie chcę więcej na pana patrzeć! — odrzekła z dąsem.
— Tymczasem jestem na spacerze i zgoła niespodziewanie bawię się w towarzystwie pani.
— Ee!... tam, taka zabawa!... Dopiero mi ciekawa zabawa! — wzruszyła ramionami lekceważąco.
— A gdzie pan jedzie?
— Z powrotem do Warszawy, a stamtąd do Uchań.
— Czy i tam jest pański majątek?...
— Dlaczego pani pyta: i tam?...
— Bo podobno Krąż do pana należy?...
— Nie, pani. Krąż jest w posiadaniu państwa Zatorzeckich.
Dziewczyna spojrzała na mnie tak, jakby się chciała upewnić, czy mówię prawdę, rzekła z widocznem zainteresowaniem się:
— To pan się zrzekł tego majątku?... Tak?..